Polska tenisistka Magdalena Fręch nie zwalnia tempa podczas azjatyckiej części sezonu. Po udanym występie w Pekinie, gdzie dotarła do czwartej rundy i musiała uznać wyższość Shuai Zhang, łodzianka przeniosła się do Wuhan. Turniej rangi WTA 1000 powrócił do kalendarza po pięcioletniej przerwie i okazał się dla Polki miejscem przełomowym. Fręch, która dzięki ostatnim wynikom wskoczyła na rekordowe w karierze 27. miejsce w rankingu światowym, wreszcie dopięła swego. W trzeciej rundzie zmagań pokonała Emmę Navarro, co stanowi jej pierwsze w karierze zwycięstwo nad zawodniczką z czołowej dziesiątki rankingu.
Nerwowy początek i festiwal przełamań
Spotkanie z rozstawioną z „szóstką” Amerykanką nie należało do łatwych, zwłaszcza że bilans bezpośrednich starć – 1:2 na niekorzyść Fręch – nie napawał optymizmem. Mecz rozpoczął się jednak obiecująco. Już w trzecim gemie Polka wykorzystała pierwszego break pointa, wychodząc na prowadzenie. Choć chwilę później, prowadząc przy własnym podaniu 40:0, pozwoliła rywalce odrobić straty i wyrównać stan gry, nie podłamało to jej pewności siebie. Kluczowy moment pierwszej partii nastąpił w dziewiątym gemie. Fręch skutecznie zaatakowała serwis Navarro, a następnie bez straty punktu utrzymała własne podanie, zamykając seta wynikiem 6:4.
Druga odsłona przyniosła jednak drastyczną zmianę scenariusza. Navarro wyszła na kort wyraźnie podrażniona i szybko przełamała serwis Polki. Fręch błyskawicznie odpowiedziała tym samym, co zapoczątkowało kuriozalną serię. Obie tenisistki kompletnie zatraciły atut własnego podania – kibice obserwowali aż siedem przełamań z rzędu. Ten chaos jako pierwsza opanowała Amerykanka. W dziewiątym gemie obroniła dwa break pointy, przerywając passę strat serwisu i wyrównując stan meczu, wygrywając seta 6:3.
Decydujące starcie i autostrada do ćwierćfinału
W decydującej partii emocje nieco opadły, a gra stała się bardziej uporządkowana. Obie panie zaczęły od pewnego utrzymania podań, ale to Magdalena Fręch zadała decydujący cios. W czwartym gemie Polka zagrała koncertowo, przełamując rywalkę „na sucho”. Chwilę później tablica wyników wskazywała już 4:1 dla naszej reprezentantki. Mimo że w ósmym gemie pojawiła się kolejna szansa na przełamanie, której nie udało się wykorzystać, łodzianka zachowała zimną krew. W dziewiątym gemie, przy własnym podaniu, wykorzystała drugą piłkę meczową, pieczętując największy sukces w swojej dotychczasowej karierze wynikiem 6:3. O wejście do ćwierćfinału Fręch powalczy ze zwyciężczynią pary Beatriz Haddad Maia – Weronika Kudermetowa.
Burza po ogłoszeniu „Meczu Roku”
Podczas gdy polscy kibice cieszą się z sukcesu Fręch, w szerszym środowisku tenisowym wrze po ogłoszeniu corocznych nagród WTA. O ile tytuł Zawodniczki Roku dla Aryny Sabalenki nie budzi wątpliwości, o tyle wybór „Meczu Roku” spotkał się z falą krytyki i niedowierzania ze strony fanów. Wyróżnienie to, przyznawane na podstawie głosowania kibiców, trafiło do półfinałowego starcia turnieju w Rzymie pomiędzy Coco Gauff a Qinwen Zheng.
Spotkanie, które Gauff wygrała 7:6(3), 4:6, 7:6(4), trwało ponad trzy i pół godziny i zakończyło się po północy, co niewątpliwie dodało mu dramaturgii. Jednak entuzjaści tenisa zwracają uwagę na fatalną jakość tego widowiska.
Ilość błędów zamiast jakości
Decyzja o nagrodzeniu tego konkretnego pojedynku została przez wielu internautów określona mianem „żartu”. Statystyki są bowiem bezlitosne: w trakcie meczu obie zawodniczki popełniły łącznie aż 156 niewymuszonych błędów, z czego aż 82 należały do zwyciężczyni, Coco Gauff. Kibice w mediach społecznościowych nie kryją zdziwienia, sugerując, że dramatyczny przebieg i długość spotkania przysłoniły w głosowaniu rzeczywisty poziom sportowy, a inne, stojące na wyższym poziomie mecze – jak choćby pominięte występy Joao Fonseki w innej kategorii – zostały niesłusznie zignorowane. Kontrowersyjny wybór rzuca nieco cienia na tegoroczne podsumowania sezonu, pokazując rozdźwięk między marketingową otoczką a oczekiwaniami koneserów tenisa.